Spokój...

Spokój a przy tym rodzaj bujania w obłokach. Taki nieszkodliwy, ale tą lekkość tak właśnie nazwać mogę.

Tęsknota do kolejnego spotkania (rozmowy są codzienne) jest wielka, ale z taką dozą spokojności właśnie. Pierwszy raz oprócz wszelkich emocji związanych z przynależnością czuję też spokój..

Spokój w tym przypadku nie oznacza, że ochota na cokolwiek, co będzie miał do zaoferowania Pan staje się mniejsza. Nie. Wręcz przeciwnie. Wszystkiego chciałabym więcej i tylko staram się nie okazywać jak bardzo jest mi źle, jeśli mamy pod górkę i nie możemy zgrać wolnego czasu, a bycie rozsądną było i wciąż bywa bardzo trudnym zadaniem, ale teraz jest dużo łatwiej zapanować nad niektórymi emocjami…

Wszystko wygląda zupełnie inaczej niż to, co miało miejsce wcześniej i jeśli przychodzą do głowy porównania to tylko takie, że tak można, że druga strona w żaden sposób nie musi podkreślać jaką ma rolę i władzę, nawet jak żartujemy i coś powiem zanim pomyślę czy ripostę wsadzę taką może ciut zbyt swobodną (czasami potrafię się tak zagalopować) i nagle milknę z przestrachem pamiętając poprzednie lata i inne rozmowy... a On? Zawsze stara się zrozumieć, wysłuchać, dopytać. Nawet, jeśli jest reakcja natychmiastowa na moje słowa, zawsze później zostanę wysłuchana i mam szansę wyjaśnić czemu w dany sposób się zachowałam i coś w takiej formie powiedziałam, kiedy w trochę inne słowa ubrana nabrały by innego sensu. 

Oczywiście nie oznacza to, że nie złoszczę się czasami w innych sytuacjach życiowych, ale powrót to „normalności” robi się szybszy jak zaczynam myśleć o Nim.. o słowach, zachowaniu, służeniu, spojrzeniu. Kurczę. To, co się dzieje teraz to dla mnie totalny kosmos. Ponad pół roku próbuję ubrać w słowa to, co przelatuje przez moją głowę i nadal nie potrafię..

Pan, który spowodował, że przestałam myśleć i analizować, zastanawiać się nad granicami, bo zwyczajnie chce mi się chcieć bardziej.

Pan, który daje mi tak potrzebne poczucie bezpieczeństwa.

Pan, który jest również Przyjacielem.

Pan, który potrafi doradzić, wesprzeć, postawić na nogi.

Był kiedyś czas, kiedy myślałam, że ufam na maksa. Jakże wtedy się myliłam…. I jak niewielką namiastkę dostawałam tego, co mam teraz…

A teraz.. to tak jak by porównać (mam na myśli codzienność, nie spotkania) mój stan do spokojnego strumienia przepływającego przeze mnie, dającego poczucie, że wszystko jest takie jak być powinno.. Strumień spokoju i delikatnego uśmiechu na twarzy... bo marzenia się spełniają nawet jak trwać nie mogą wiecznie i tak ważne, że jest to tu i teraz tak mocno pokazujące, za sprawą mojego Pana i Jego zachowania, że warto jest wierzyć. 

Rozmawialiśmy z Panem któregoś dnia o mojej obroży, o tym że nie spodziewałam się jej dostać.. Odpowiedź, którą dostałam też była zupełnie inna. Wcześniej albo życzono sobie aby zasłużyć (na to nigdy się nie godziłam i zanim nastał początek, znajomość się kończyła), albo zakładana aby podkreślić do kogo należę.. Tak czy inaczej zawsze pozwalała mi przenieś się do równoległego świata, na czas różnych praktyki również.. A teraz? Teraz Pan powiedział, że mieliśmy się najpierw poznać bez gadżetu żadnego, żebym wiedziała czego ja chcę i żeby Pan widział jak bardzo sama z siebie chcę należeć do Niego…

Czuję się jak bym dostała gwiazdkę z nieba choć pewnie nie jest to najbardziej trafne porównanie bo klęczeć u stóp gwiazdki (bo gdzie te stopy?) się nie da :D  

Po napisaniu tego tekstu wpadłam do Orji na discord i trafiłam na wypowiedzi odnośnie blogów klimatycznych. Słowa, że nie są prawdziwe, są wyidealizowane … 

Hmm… zastanowiłam się nad tym i nie zgodzę się z większością. Piszę bo czuję potrzebę wyrzucenia z siebie emocji. Oczywiście, że nie o wszystkim, bo zbyt wiele uważam, że jest tylko naszym światem. Jeśli będę chciała się dzielić intymnością, zrobię to ale w innym miejscu, bardziej anonimowo a na razie wystarczają mi rozmowy ze sprawcą takiego samopoczucia i opisywanie po spotkaniu w wiadomościach do Niego całego zamieszania, który powstaje w głowie.

I tak. Mogę z perspektywy tych kilku miesięcy powiedzieć, że to relacja prawie idealna. I prawie nie dotyczy praktyk czy traktowania. Tak. Widzę zalety i wady Pana. I tak, On widzi moje, bo przecież nie jestem bez wad i nigdy idealna nie będę. Zbyt dużo życia już za mną, zbyt dużo codziennej walki z przeciwnościami i mimo całego mojego optymizmu i wiary w dobre jutro, wiem że wszystkiego nie zmienię… Ale tak naprawdę chyba nie chodzi o stworzenie uległej idealnej, tylko o zapanowanie i podporządkowanie poprzez mądre prowadzenie…

Nie piszę często właśnie z tego powodu, że wpisy dotyczyłyby w większości tego jak się realizuję w tym związku i jak jest mi z tym dobrze.

Więc (tak to też wiem, że zdania nie zaczyna się od więc), nie warto wrzucać wszystkich do jednego wora. Większość moich znajomych (klimatycznych znajomych i przyjaciół) to osoby dużo młodsze i łatwiej jest podzielić się emocjami pisząc tutaj niż opowiadać komuś w wieku mojego dziecka o tym jak mi dobrze na kolanach przy Jego boku…, choć i tak jestem szczęściarą, że mam z kim rozmawiać (słuchać też umiem😉) o tym równoległym świecie niezrozumiałym przez niewtajemniczoną część znajomych...

A wpisy o tym, że może być inaczej niż to co serwują nam na początku znajomości niektórzy panowie, uważam, że są potrzebne. Jeśli choć jedna czytająca je osoba zobaczy, że uległość nie oznacza konieczności wyzbycia się szacunku do samej siebie i pozwoleniu na brak szacunku ze strony Przewodnika. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Minął już rok.....

 Od jakiegoś już czasu próbuję napisać ten post. I ciągle trafia do kosza, bo nie jest takim jakim chciałabym, żeby był….