Jeszcze słów kilka o złych relacjach...

 Nie raz już pisałam o pseudo dominujących i ich ofiarach.

Teraz powrócę za sprawą dziewczyn, z którymi rozmawiam od dłuższego czasu. Sytuacje są różne, ale powtarzają się zachowania. Podkopana wartość i wiara w siebie, załamanie, wiara w słowa pseudusia, że wina za całe zło leży po stronie uległej.

Łzy, wciąż realna choć niewidzialna smycz, którą taki poplątaniec dzierży w dłoni i dziewczyny gotowe dać się na nowo zmanipulować, jeśli facet odezwie się do nich… Facet nazywający siebie masterem, który w życiu prywatnym to pełen kompleksów koleś, chcący na moment poczuć się kimś, kim nigdy nie będzie.

Piękne, mądre, wartościowe kobiety, którym ktoś potrafił wmówić tysiące wad i odebrał radość życia.

Szukające w sobie winy, wierzące, że są nic niewartymi „rzeczami” służącymi tylko do zadawalania innych.  Nieumiejące później w początkach nowych znajomości uwierzyć w dobre intencje rozmówcy. W to, że mogą się podobać, że są nie tylko uległą zdegradowaną do roli rzeczy, ale również a właściwie przede wszystkim, kobietą. Bez wiary w to, że w relacji powinny liczyć się obie strony i ich potrzeby. Że może być postrzegana jako atrakcyjna kobieta bez względu na to jakie praktyki stosują za zamkniętymi drzwiami czy wśród grona klimatycznych znajomych.

Czym dłużej obcuję z ofiarami takich dupków tym bardziej teraz umiem docenić pomoc i wsparcie, którą kiedyś dostawałam od wielu znajomych i nieznajomych również. Zdziwienie, kiedy prawie nieznany Dominujący potrafił godziny przegadać ze mną tylko po to, bym umiała się pozbierać do kupy. Dziewczyny, które były blisko, nawet jeśli nie fizycznie..

I nieważne, że teraz mój wcześniejszy „problem” okazuje się malutki, bo tam było przede wszystkim niedogranie się pod względem preferencji i nieszczerość z drugiej strony. Wtedy problem był ogromny. Ale właściwie dzięki temu, że go przeżyłam umiem mocniej zrozumieć innych…

 Dużo rozmawiam, dużo obserwuję i staram się być wsparciem dla ofiar dupków, którzy np. podbudowywali własne ego szmacąc i krzywdząc.

Krzywdząc, bo nie wyobrażam sobie, żeby Opiekun podczas spotkania, jeśli były ekstremalne doznania i uległa płacze nie przytulił, nie dotknął, nie wyraził choć zadowolenia z jej wcześniejszego zachowania. Jeśli tylko krytykuje i powtarza (nie na początku kiedy oswajał), że jest niczym, szmatą służącą do zaspokojenia jego potrzeb, kiedy ma na to ochotę. Zero po drodze kobiety.... I sporo jest uległych, którym potrafią pseudusie wmówić, że tak być powinno. Jeśli szybko się ogarniają (kobiety) w miarę szybko wracają do równowagi, ale jeśli to trwa.. szkoda słów jak silne zawodowo, ładne kobiety potrafią mieć namieszane w głowach.. Czasami mam ochotę napisać na blogu właśnie o nich i ile "kosztuje" stawianie ich do pionu i próby, żeby na nowo zaczęły szanować i wierzyć w siebie. Bezsilność, kiedy chciałoby się ochronić, a „fazę ćmy” i tak powtarzają lecąc w stronę ognia, żeby na nowo się poparzyć…

Kiedy nie potrafią uwierzyć, że znajdzie się ktoś, kto będzie traktował je dobrze i napotykając na swojej drodze wartościowego Dominującego jeszcze przez długi czas każde jego troskliwe zachowanie wzbudza podejrzenia uległej, że jest tam gdzieś za tą troską jakiś haczyk..

Przerażające w tym jest to, że wielu Dominujących (tu już zupełnie nie mam na myśli pseudusiów) tak mało wie o tym, że stają się dla nas jak powietrze, jak narkotyk. Kiedy siłę uległa potrafi czerpać ze spotkania, kiedy nie ważne jakie są akurat praktyki, czy był płacz, czy jest zupełnie wyczerpana, ale wszystkie wcześniejsze problemy przestają mieć tak wielkie znaczenie jakie mogły mieć kilka godzin przed spotkaniem. Kiedy sama obecność Pana jest jak pigułka szczęścia i mocy. 

Kiedy promieniuje szczęściem i spełnieniem napędzającym na kolejne dni, choć pupa boli, a ślady po łzach dopiero co wyschły na policzkach..




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Minął już rok.....

 Od jakiegoś już czasu próbuję napisać ten post. I ciągle trafia do kosza, bo nie jest takim jakim chciałabym, żeby był….