Spotkanie

Uzależniam się. Uzależniam coraz mocniej i dobrze mi z tym..

Nasze spotkania mimo, że wcześniej planowane nie zawsze mogą dojść do skutku z powodów różnych ale wkalkulowanych w tą znajomość. Oczywiście jest wtedy smutek ale nie wszystko da się przeskoczyć. Dlatego nauczyłam się już, że dopiero sygnał z informacją, że Pan rusza w moją stronę jest momentem kiedy mogę zacząć się cieszyć i nie bać spojrzeć na wyświetlacz czy wiadomość którą tam zobaczę nie będzie dla mnie zła (po mojej stronie wieczór poprzedniego dnia jest momentem kiedy potwierdzenie „gotowości” i ma już moc ale Jego praca niestety potrafi nam spłatać figla w ostatniej chwili). Wtedy zaczynają się gorączkowe przygotowania, te związane już ściśle z wizytą, wtedy zaczyna się radość, której punkt kulminacyjny przypada na moment otwarcia drzwi lub moment później jeśli nie usłyszałam że wchodzi do mieszkania.. Właściwie to chyba powinnam zapytać jak mnie wtedy widzi bo jeśli nie było wcześniej konkretnego polecenia i gotowego scenariusza sama nie wiem jak się zachowuję :)...  radość ze spotkania jest tak duża, że pierwszych chwil na ogół nie pamiętam dokładnie.  Owszem minę, wzrok omiatający moją postać bo jak każda kobieta szukam w tych oczach błysku akceptacji w tym momencie..

Tym razem zaczęliśmy od chwili przeznaczonej na rozmowę, przygotowanie napoju i podanie w umówiony sposób (na szczęście jeszcze wciąż w jakiś sposób przypomina, żebym miała szansę zapamiętać ten rytuał ), odłożenie na miejsce tego co przywiózł ze sobą i powrót do pokoju. Chciałam sprzątnąć torbę z łóżka ale Pan powstrzymał mnie szybko, że mam jej nie ruszać co oczywiście spowodowało ciekawość przeplataną nutką niepokoju co tym razem przygotował. Ale nic to. Nie będę się przecież bała bo wszystko od Niego jest czymś na co czekam z ufnością…

Ostatnie przytulenie, rozmowa o lustrach w pokoju i pada komenda gdzie i jaką pozycję mam przyjąć. Kolejne polecenie i z zamkniętymi oczami czekam aż Pan pozwoli je otworzyć. Mimo skupiania na odgłosach wokół mnie nic nie przychodziło mi do głowy. 

Potem charakterystyczny dźwięk metalowej sprzączki. Pomyślałam obroża. Ale nie. Przecież Pan nie jest ich zwolennikiem a ja opowiadając o przeszłości owszem o nich mówiłam i tym jak pomagały przenieść mi się do równoległego świata ale też mówiłam, że teraz nie potrzebuję chronić głowy… No dobrze czyli nie obroża to łańcuch? Może kajdanki albo inne niezidentyfikowane sprzęty? Nic. Nie myśl. Zatrzymaj ten huragan w głowie bo i tak jeśli akurat na mnie patrzy i tak już cały kalejdoskop myśli odbił się na mojej twarzy. 

Nagle dotyk na szyi, zapinanie, sprawdzanie jak przylega …. Obroża! Moja od Niego..

Rany. Nie zdawałam sobie do tego momentu sprawy, że jednak ten rekwizyt tak dużo dla mnie znaczy. Symbol, który był ostatnim elementem układanki. 

Polecenie otwarcia oczu i spojrzenie w lustro J Klęcząc przy nogach, w obroży na szyi… śmiało się we mnie wszystko. Wcześniej byłam pewna, że nie może mnie już mieć bardziej bo nie ma rzeczy w Panu której bym nie akceptowała, nie ma rzeczy której nie chciałabym dla Niego się nauczyć ale ta niespodzianka powaliła by mnie na kolana gdybym wcześniej już nie klęczała… 

Kolejne polecenie i nakaz patrzenia w lustro podczas jego wykonywania… mrrr nie wiem czy wcześniej dawanie rozkoszy miało aż taki wymiar. Obroża bez której wcześniej nie wyobrażałam sobie relacji a o której teraz nawet nie myślałam magicznie znalazła się na mojej szyi…..

Magicznie bo On nie zapinał ich na większości wcześniejszych szyj.

Tego dnia wszystko już było inne tak jak by na kolejnym wyższym poziomie. Dawanie i otrzymywanie. Starania żeby kiedy przyjdzie czas powrotu Pan był w pełni zrelaksowany i zadowolony.  Czułam się jeszcze bardziej Jego, czułam jeszcze bardziej na miejscu… Na miejscu kiedy rozmawiamy o wszystkim śmiejąc się i przekomarzając , na miejscu kiedy grzecznie słucham, kiedy jestem tym kim Pan sobie życzy i każda z tych ról jest naturalna bo przecież należę. 

To, że w codziennym życiu mogę Jemu opowiedzieć o wszystkim, kiedy się cieszę czy wtedy kiedy jest źle. Zawsze mogę liczyć na mądrą radę albo na wsparcie bo niektóre problemy nalezą do tych z którymi mogę tylko sama się zmierzyć ale nawet one są przyjaźniejsze teraz dzięki temu jak delikatnie potrafi czasami pokierować wiedząc, że zawsze zastanowię się nad tym co powiedział i może to mi pomoże coś zmienić. Pan będący Przyjacielem, Mentorem i Przewodnikiem … Postać, która myślałam, że powstała w mojej głowie, w marzeniach a realnie nigdy nikogo takiego nie spotkam. Kogoś, kto będzie umiał poskromić mnie całą dając jednocześnie tyle swobody w innych dziedzinach życia ile potrzebuję. Kogoś kto nie musi sobie udowadniać nic bo jest świadomy siebie, swojej natury i władzy którą ma nade mną. 

Odkąd Pan pojawił się w moim życiu, odkąd zgodził się nim być dla mnie wszystko nabrało innego wymiaru. Spowodował, że chcę mocniej, bardziej, że uśmiecham się jeszcze więcej (a niepoprawną optymistką już byłam przecież ;)), że myśląc o tym, że do Niego należę czuję się jeszcze radośniej i bezpieczniej…





2 komentarze:

  1. Entuzjazm, radość, ekscytacja czy spełniajacy spokój to atrybuty dobrze funkcjonującej relacji. Obroża i smycz to dodatkowe akcenty, które w Twoim przekazie nabierają bardzo indywidualnego wymiaru. Piękne w swej emocjonalności i oddaniu. Gratuluję!

    SM.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękny wpis... i obroża też :))). Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń

Minął już rok.....

 Od jakiegoś już czasu próbuję napisać ten post. I ciągle trafia do kosza, bo nie jest takim jakim chciałabym, żeby był….