Pan wczoraj podczas rozmowy, zadał mi pytanie.
Pytanie w sumie
sprowokowane treścią rozmowy
„Czy dorosłam już do
bycia niewolnicą”
Zaskoczył mnie ale po chwili
zastanowienia odpowiedziałam, że jeszcze nie
Nie.
Jeszcze nie choć nie
jest to brak chęci tylko obawa.
Rok znajomości to dużo ale
zarazem bardzo mało, szczególnie jak dzieli nas taka odległość.
Zaczęłam się zastanawiać co
musi się zadziać, żebym bez myślenia „co by było” , była szczęśliwa tak
bezgranicznie należąc. Bo czuję i zdaję sobie sprawę z tego, że było by to dla mnie takie zupełne wyzwolenie (heh i znowu wyzwolenie przez zniewolenie- jak tu trafią waniliowe ludki pomyślą, że z głową coś mi się dzieje :D)
Chyba najważniejsze to to.ze
muszę czuć.
Czuć i wiedzieć, że Pan w takim samym stopniu jest moim Mężczyzną jak Pana.
Oczywiście Pan nigdy nie będzie takim mężczyzna jak "zwykły waniliowy
"bo zawsze będzie Alfą w stadzie ale moja głowa potrzebuje czuć, że kocha mnie i jestem ważna, choć podporządkowana zupełnie .
Że wymagając będzie znał
mnie na tyle już dobrze, że będę mogła ufać (ufam ale mam na myśli to inne zaufanie, które rodzi się z poznaniem i uważnością , to które tworzy się przez ciągły kontakt, coś jak "polegać można zawsze, w każdej sytuacji w każdej minucie")
To oznacza, że musiałabym odsunąć niektórych dalej od siebie, czyli znowu pewność, że czy jeśli świat będzie się walił mi na głowę, czy problem będzie bardziej błachy ale ważny w tym momencie, czy będę mogła liczyć na skupieniu uwagi na sobie choć na chwilę potrzebną na wypowiedzenie słów "wszystko będzie dobrze mały"
To oznacza, że słowność Pana musiałaby być stuprocentowa (nie czepiam się, tylko próbuję wyobrazić kiedy byłabym gotowa)
Kiedy robienie dla Niego
wszystkiego w każdym czasie i okolicznościach, dawało by mi spełnienie. Kiedy już umiałabym ułożyć sobie w głowie, że to nie oznacza ,że zaczynam być kimś innym, jestem dalej tym zwierzątkiem, które czuje się kochane, ma swoje strachy, momenty w których nadaje się tylko do przytulenia a zmienia się"tylko: sposób należenia..
Wszystko zupełnie należy do Pana.
Głowa z zawartością, myśli, ciało, serce...
Nie ma już codzienności i tylko naszego świata bo cały jest tylko nasz.
Właściwie zmienia się wtedy "muszę bo chcę" na "chcę bo muszę"?
Przyjaźniej brzmi "chcę musieć".
Czasami chciałabym umieć wyciszyć te wszystkie rozterki, mieć gumkę, która ich się pozbędzie.
Właściwie ten strach bierze się też stąd, że boję się stracić "pozycję" kiedy, żarty, przekomarzanie, śmiech przestaną być spontaniczne i naturalne...
Boję się też, że idealna ja po jakimś czasie znudzę się Panu...
Oddałam dużo, zrezygnowałam z kobiecej kokieterii, dzięki, której byłam wciąż pożądana i atrakcyjna w przeszłości bo miałam kontrolę (?)
Kocham Pana, nową "dziewiczą" miłością, obdarzam uczuciem, w odcieniu, którego wcześniej nie znałam... ale niewolnicą mimo pragnienia coraz mocniejszego, stać się boję.
Czy to oznacza, że su jestem nie do końca taką jaką być powinnam ? To pytanie w mojej głowie się rodzi, absolutnie nie zarzut od Pana...
Może jednak pójdę spać.... zanim zrobi się z tego jakaś ściana nie do przebrnięcia..
Ale wiecie co?
Uświadomiłam sobie właśnie, że mam bardzo wyrozumiałego Pana i rzeczywiście coś jest w tym twierdzeniu o rozpuszczaniu zwierzątka..
Tak jestem rozpieszczona też :D
I cholernie dobrze mi z tym :)
Jeśli „dojrzejesz” do bycia niewolnica, myśle, ze wtedy nie będzie chwili zastanowienia... i od razu odpowiesz- tak!
OdpowiedzUsuńTo strasznie trudna dezycja... i ostatnia jaką możesz podjąć samodzielnie. Więc nie ma się co spieszyć ;)